niedziela, 27 listopada 2016

Święta Rebecca od Myrmidii

Dalsza część projektu "Święci", tworzonego do WFRP wspólnie z jednym z moich graczy. Czas na świętą Rebeccę od Myrmidii.

Święta Rebecca urodziła się w 1433 roku KI w Magritcie. Jej ojciec poległ w trakcie walk z wojskami sułtana Jaffara, matka zmarła z powodu gorączki połogowej. Dziecko dorastało w czasie Wojny Arabskiej, wychowując się w myrmidiańskim sierocińcu na obrzeżach miasta.

Podczas odwrotu wojsk arabskich i umocnienia ich pozycji w stolicy okupowanej Estalii w roku 1448 KI, żołnierze agresora wykazali się wielkim okrucieństwem, wywołując falę powstań wśród mordowanej i ciemiężonej ludności. Mniszki prowadzące przytułek dołączyły do walk, nakazując najstarszym wychowankom opiekować się sierotami na czas ich nieobecności. Udział zakonnic w rebelii szybko wyszedł na jaw i dowodzący Arabami Emir Wazar, znany jako Emir Okrutny, wysłał oddział, by w zemście spalił sierocieniec wraz z ludźmi przebywającymi w środku. Budynek, służący wówczas również jako szpital polowy, znalazł się w sercu krwawych walk, gdy przeciw najeźdźcom opowiedzieli się ranni oraz mieszkańcy okolicznych dzielnic. Najstarszej, piętnastoletniej wówczas Rebece, nakazano wyprowadzić z oblężonej kamienicy najmłodszych i najciężej rannych, co uczyniła narażając życie i śmiertelnie raniąc podczas ucieczki dwóch uzbrojonych Arabów. Upewniwszy się, że powierzeni jej ludzie są bezpieczni, wróciła do sierocińca, gdzie okazało się, że obrońcy ponieśli wielkie straty, a szala zwycięstwa przechyla się już na stronę okupanta. Wówczas podniosła broń jednego z poległych i zagrzewając rodaków do walki, poprowadziła garstkę wycieńczonych partyzantów. Jej niezwykłe męstwo i zdecydowanie natchnęło rodaków, którzy zdołali odeprzeć wrogów.

Podczas walk Rebecca została poważnie ranna i choć cierpiała wiele tygodni z powodu rany, nie złożyła broni przez cały okres powstania, stając się symbolem wytrwałości i heroizmu. Miesiąc po Bitwie o Sierociniec przysięgła Myrmidii, że jeżeli bogini pozwoli Estalii wyzwolić się z arabskiej okupacji, złoży śluby zakonne.

Gdy królestwo odzyskało niepodległość dzięki połączonym siłom rycerstwa bretońskiego, estalijskich partyzantów i tileańskich najemników, Rebecca dotrzymała obietnicy i wstąpiła do zgromadzenia mniszek. Kilkanaście lat później założyła własny żeński zakon, poświęcając resztę życia opiece nad sierotami oraz szkoleniu młodych ludzi w walce. Aż do śmierci dręczyły ją liczne dolegliwości związane z otrzymaną w pierwszej bitwie raną, doprowadzając mniszkę do ślepoty w wieku 59. lat. Będąc niewidoma kobieta nie porzuciła jednak służby bogini. Zmarła ze starości w roku 1515 KI.

Kanonizowana w roku 1879 KI, stała się patronką sierot, osób ociemniałych, szczególnie z powodu odniesionych ran, oraz wszystkich walczących w obronie swego domu. Obchodzi uroczyste wspomnienie 23. Pflugzeit. 


piątek, 18 listopada 2016

Święty Franz Xaver, kanonizowany kapłan Sigmara


Wspólnie z jednym z moich graczy zastanawiam się nad stworzeniem galerii świętych bogów Starego Świata. Jako pierwszy: święty Franz Xaver:)


Święty Franz Xaver narodził się w 1325 roku KI w niewielkiej wiosce w Ostlandzie. Dorastał w ubogiej rodzinie leśników, przyjął święcenia kapłańskie w roku 1349 KI. Potem rozpoczął działalność misyjną – nawracał ludzi w najodleglejszych ostępach Lasu Cieni, a w roku 1360 KI, na wieść o prześladowaniach sigmarytów w Talabeklandzie, przedostał się przez granicę prowincji, gdzie podjął się działań w podziemiu, przy organizacji przerzutów wyznawców Sigmara, przewodził również licznym walkom w obronie wiernych. Jednocześnie krzewił wiarę w Boga Imperatora wśród talabeklandczyków, nawracając wielu mieszkańców uprzednio wrogo nastawionych do sigmarytów. Po bitwie pod Dreetz w 1361 roku KI został pochwycony wraz z grupą wyznawców, których wyprowadzał z ogarniętego wojną domową Talabheim. Przekonał żołnierzy samozwańczej imperatorki, by uwolnili wszystkich jeńców i przyjęli wiarę w Sigmara. 

Szacuje się, że w ciągu swojego życia nawrócił ponad dwie setki ludzi oraz co najmniej pięciokrotnie więcej ocalił od śmierci w wyniku czystek religijnych. 
Przez rok działał jako przywódca sił sigmarytów w Talabeklandzie. Pochwycony w roku 1362 KI po obronie Uckrofurtu, stracony na miejscu przez rycerzy Białego Wilka, obawiających się, że znów zdoła przekonać strażników, by uwolnili jego i jego ludzi. Zmarł męczęńsko w noc z 2. na 3. Vorhexen, nawleczony na pal. Przed śmiercią wyrwano mu język, bowiem śpiewał pieśni ku czci Sigmara, co drażniło oprawców i wywołało bunt także wśród części rycerstwa, które w uznaniu jego dumnej i wiernej postawy żądało skrócenia tortur i szybkiej egzekucji. Według pogłosek dowódca oddziału Białych Wilków, który skazał go na śmierć, targnął się na swoje życie miesiąc później, gnębiony wyrzutami sumienia.

Kanonizowany przez Wielkiego Teogonistę Siebolda II w roku 1680 KI, stał się patronem misjonarzy, kapłanów krzewiących wiarę oraz wszystkich prześladowanych z powodu wiary. Jego wspomnienie obchodzi się 3. Vorhexen.


niedziela, 7 lutego 2016

Gorzkie żale (albo ból tyłka) Mistrza Gry


Prowadzę kupę lat i uznaję siebie za całkiem dobrego MG, graczem natomiast jestem okazyjnym i powiedziałabym, że raczej kiepskim (a kiedyś wręcz beznadziejnym, jednak pracuję nad sobą). Mimo to, podczas niewielu okazji do gry i licznych poprowadzonych sesji udało mi się dojść do pewnego wniosku, z którego uczyniłam swoją mantrę i który staram się powtarzać każdemu, żółtodziobom i starym wygom.

Jakąż to niewiarygodną prawdę odkryłam, zapytacie. Co takiego istotnego, czego nie wymyśliło już milion ludzi przede mną? Rzecz banalna, a jednak genialna w swojej prostocie: kiedy odgrywasz swoją postać, wyobraź sobie, że jesteś bohaterem książki, którą ktoś właśnie czyta. Czy chciałabyś/-ałbyś czytać o tchórzu, który podkula ogon przed każdym niebezpieczeństwem? Naprawdę masz ochotę zagłębiać się w przygodę kogoś, kto jest szary, płaski, porzuca przyjaciół, wykorzystuje innych, jest najniższego sortu cwaniakiem i zwykłym dupkiem?

Pomijając niektórych wykolejeńców, większość powie „nie”. Dałabym głowę, że wpadło na to więcej niż milion ludzi, a jednak dlaczego w takim razie kreowanie pozytywnych postaci jest takim gigantycznym problemem? I idę o zakład, że nie tylko na moich sesjach. Czemu gracze tak bardzo-bardzo nie chcą wyjść na głupków czy naiwniaczków i robić tylko za super-duper przebiegłych herosów, którzy nigdy się nie mylą, a wszystko im się udaje?

Jestem molem książkowym, sama też piszę dużo i czy to w tekstach, czy na spotkania RPGowe, kreuję bohaterów, którzy mają wady. Bo czy fascynujące jest czytanie o kimś, kto nigdy nie popełnia błędów? Nigdy się nie myli? Przechodzi przez wszystkie przeszkody jak burza, w dodatku z nienaganną fryzurą i przyklejonym do twarzy uśmieszkiem cwaniaka pt. „wydymałem-was-frajerzy”?

Bohater musi być odrobinę naiwny. W przeciwnym wypadku nie zagłębi się w intrygę nikczemnego złoczyńcy, bo przewidzi, że to pułapka specjalnie na niego zastawiona. Bohater powinien wpakować się w kabałę ze świadomością, że pakuje się w kabałę, ale w konkretnym celu: bo chce ocalić porwany samolot pełen sierot albo autobus pełen zakonnic. Widząc w ziemi wstrętną dziurę, z której wydobywają się wyziewy trującego gazu, a w środku jest ciemno i roi się od mutantów, bohater nie tupie nóżką, mówiąc „nie ma bata, nie wejdę tam”, tylko pierwszy ładuje się w niebezpieczeństwo ze słowami „musimy tam zejść i wyplenić te bestie, nim wymordują wszystkich w okolicy”.

Nie jestem fanbojem (fan-gerlem?) naiwnych rycerzyków w lśniących zbrojach, ani mesjaszy-zbawicieli, którzy bezmyślnie atakują przysłowiowe wiatraki, by ocalić świat przez zgubnym łopotem wirników... Po prostu uważam, że kreujący swe postaci gracze zapominają, że przychodzą rozegrać przygodę. Jaką przygodą można nazwać robienie uników przez całą sesję? „Lepiej nie będę pyskował do tego gangera, jeszcze dostanę w dziób, lepiej niech zabierze wszystkie moje rzeczy, pobije moich kolegów, zamorduje mi matkę i zgwałci psa, będę siedzieć cicho, bo jeszcze mnie uderzy...” – oczywiście problem wyolbrzymiam, ale z pewnością każdy spotkał się z podobną sytuacją chociaż raz. Ja spotykam się z tym ciągle i przyznaję, że mam już serdecznie dość płaskich, tchórzliwych albo cwaniaczkowatych postaci. Ludzie nie chcą odgrywać bohaterów? Naprawdę w dzisiejszym świecie nikt nie chce się chociaż przez chwilę poczuć tym prawym, dobrym?

Powiecie – pamiętaj o statystykach, jak ktoś ma mało charakteru, opanowania czy co tam odpowiada za stalowe nerwy, to będzie się bał wleźć do tej dziury z mutantami. Jasne i nawet powinien się bać! Tylko co wówczas robi porządny bohater? Przełyka ślinę, drżące dłonie chowa za plecami i mówi: „jeśli my tego nie zrobimy, to mieszkańcy okolicznych wsi staną się żerem dla bestii; nie mamy wyjścia: oni na nas liczą”. Przygotowuje się, zaopatrza. Jeśli jest typem myśliciela czy uczonym, analizuje wszystko, co wiadomo o trującym gazie i bestiach z rury, szykuje maski przeciwgazowe, antidotum na jadowite ukąszenia i światło chemiczne. Wojownik wyciągnie miecz czy inną M16, każe ludziom założyć pancerze i trzymać się razem. Gaduła pójdzie połazić po sąsiednich wsiach i nagoni chętnych do przyłączenia się do wyprawy, przekona szeryfa/sołtysa, żeby za każdy wraży łeb wypłacił parę groszy nagrody. I niezależnie od tego, jak gracz odegra swoją postać, czy rycerz powie „no tak, beze mnie oni wszyscy nic nie zdziałają, jestem niezbędny, niepowtarzalny, boski i bajeczny” czy z miną drania i głosem twardziela wycedzi „robię to tylko dla pieniędzy” – to już nie ma znaczenia. A może bohater akurat jest saperem i wysadzi to siedliszcze zła, a może odtańczy taniec deszczu i spuści na nie deszcz – ale meteorytów? To już nieistotne, liczy się tylko, że zainteresuje się tą cholerną dziurą i wybije cholerne bestie, tak jak zakłada przygoda, tak jak oczekują czytelnicy. I znajdzie tę przygodę, a nie konsternację, a MG nie oberwie na koniec zbiorowym fochem „przygoda do dupy, nie było dla mnie/nas miejsca”.

Nie bronię Mistrzów Gry, którzy tworzą scenariusze liniowe i z obrażoną miną zatrzasną notatki słysząc, że nikt nie kwapi się włazić do zarobaczonej dziury. Wybory i decyzje bohaterów to ich sprawa, rzeczywiście mogą nie chcieć ciągle ładować się do cuchnących kanałów, ale niech wtedy zmierzą się z konsekwencjami. Niech do nich dotrze, co narobili i czy mogą to jakoś odkręcić. W całej swojej wypowiedzi mam na myśli tylko takich ludzi, którzy niby są gotowi grać, ale tego nie robią. Chcą przygód, a chowają głowy w piasek, kombinują, żeby tylko nic nie zrobić, żeby nie oberwać, żeby nie było „niemiło”.

Bohaterowie muszą przeżywać przygotowane dla nich przygody. Jeśli Peter Parker po ugryzieniu przez pająka uznałby, że bierze aspirynkę i czeka pod kocem aż dziwne objawy ustąpią, to mielibyśmy wielkie g... a nie Spidermana. Wyobrażacie sobie, żeby Lobo podkulił ogon, jak ktoś mu powie, że ma wyp*** w podskokach? Obie te postaci są kompletnie różne od siebie, mają całkowicie różne motywacje – pierwszy jest bohaterem, który czuje powinność, drugi dupkiem z przerośniętym ego, który z głupoty albo urażonej dumy pakuje się co chwila w jakieś badziewie (żeby nie było, uwielbiam owego dupka), a jednak obaj przeżywają przygody, które ludzie czytają z wypiekami na twarzy...

Podsumowując: przez cały ten wymęczony i w dodatku aż nazbyt osobisty wywód pragnę udowodnić tylko jedno - gracze powinni brać z przygody, co się da i dać się zapamiętać, zarówno BNom, jak i współgraczom. A jeśli mają przy tym zginąć to tak, by można było o ich śmierci nakręcić film – komedię, horror czy love story; to już wybór gracza.