Prowadzę kupę
lat i uznaję siebie za całkiem dobrego MG, graczem natomiast jestem okazyjnym i
powiedziałabym, że raczej kiepskim (a kiedyś wręcz beznadziejnym, jednak
pracuję nad sobą). Mimo to, podczas niewielu okazji do gry i licznych
poprowadzonych sesji udało mi się dojść do pewnego wniosku, z którego uczyniłam
swoją mantrę i który staram się powtarzać każdemu, żółtodziobom i starym wygom.
Jakąż to niewiarygodną
prawdę odkryłam, zapytacie. Co takiego istotnego, czego nie wymyśliło już
milion ludzi przede mną? Rzecz banalna, a jednak genialna w swojej prostocie: kiedy
odgrywasz swoją postać, wyobraź sobie, że jesteś bohaterem książki, którą ktoś
właśnie czyta. Czy chciałabyś/-ałbyś czytać o tchórzu, który podkula ogon przed
każdym niebezpieczeństwem? Naprawdę masz ochotę zagłębiać się w przygodę kogoś,
kto jest szary, płaski, porzuca przyjaciół, wykorzystuje innych, jest
najniższego sortu cwaniakiem i zwykłym dupkiem?
Pomijając
niektórych wykolejeńców, większość powie „nie”. Dałabym głowę, że wpadło na to
więcej niż milion ludzi, a jednak dlaczego w takim razie kreowanie pozytywnych
postaci jest takim gigantycznym problemem? I idę o zakład, że nie tylko na
moich sesjach. Czemu gracze tak bardzo-bardzo nie chcą wyjść na głupków czy
naiwniaczków i robić tylko za super-duper przebiegłych herosów, którzy nigdy
się nie mylą, a wszystko im się udaje?
Jestem molem
książkowym, sama też piszę dużo i czy to w tekstach, czy na spotkania RPGowe, kreuję
bohaterów, którzy mają wady. Bo czy
fascynujące jest czytanie o kimś, kto nigdy nie popełnia błędów? Nigdy się nie
myli? Przechodzi przez wszystkie przeszkody jak burza, w dodatku z nienaganną fryzurą i przyklejonym do twarzy uśmieszkiem cwaniaka pt. „wydymałem-was-frajerzy”?
Bohater musi
być odrobinę naiwny. W przeciwnym wypadku nie zagłębi się w intrygę nikczemnego
złoczyńcy, bo przewidzi, że to pułapka specjalnie na niego zastawiona. Bohater
powinien wpakować się w kabałę ze świadomością, że pakuje się w kabałę, ale w
konkretnym celu: bo chce ocalić porwany samolot pełen sierot albo autobus pełen
zakonnic. Widząc w ziemi wstrętną dziurę, z której wydobywają się wyziewy
trującego gazu, a w środku jest ciemno i roi się od mutantów, bohater nie tupie
nóżką, mówiąc „nie ma bata, nie wejdę tam”, tylko pierwszy ładuje się w
niebezpieczeństwo ze słowami „musimy tam zejść i wyplenić te bestie, nim
wymordują wszystkich w okolicy”.
Nie jestem
fanbojem (fan-gerlem?) naiwnych rycerzyków w lśniących zbrojach, ani
mesjaszy-zbawicieli, którzy bezmyślnie atakują przysłowiowe wiatraki, by ocalić
świat przez zgubnym łopotem wirników... Po prostu uważam, że kreujący swe
postaci gracze zapominają, że przychodzą rozegrać przygodę. Jaką przygodą można nazwać robienie uników przez całą
sesję? „Lepiej nie będę pyskował do tego gangera, jeszcze dostanę w dziób, lepiej
niech zabierze wszystkie moje rzeczy, pobije moich kolegów, zamorduje mi matkę
i zgwałci psa, będę siedzieć cicho, bo jeszcze mnie uderzy...” – oczywiście problem
wyolbrzymiam, ale z pewnością każdy spotkał się z podobną sytuacją chociaż raz.
Ja spotykam się z tym ciągle i przyznaję, że mam już serdecznie dość płaskich,
tchórzliwych albo cwaniaczkowatych postaci. Ludzie nie chcą odgrywać bohaterów?
Naprawdę w dzisiejszym świecie nikt nie chce się chociaż przez chwilę poczuć
tym prawym, dobrym?
Powiecie –
pamiętaj o statystykach, jak ktoś ma mało charakteru, opanowania czy co tam
odpowiada za stalowe nerwy, to będzie się bał wleźć do tej dziury z mutantami. Jasne
i nawet powinien się bać! Tylko co wówczas robi porządny bohater? Przełyka
ślinę, drżące dłonie chowa za plecami i mówi: „jeśli my tego nie zrobimy, to
mieszkańcy okolicznych wsi staną się żerem dla bestii; nie mamy wyjścia: oni na
nas liczą”. Przygotowuje się, zaopatrza. Jeśli jest typem myśliciela czy
uczonym, analizuje wszystko, co wiadomo o trującym gazie i bestiach z rury,
szykuje maski przeciwgazowe, antidotum na jadowite ukąszenia i światło
chemiczne. Wojownik wyciągnie miecz czy inną M16, każe ludziom założyć pancerze
i trzymać się razem. Gaduła pójdzie połazić po sąsiednich wsiach i nagoni
chętnych do przyłączenia się do wyprawy, przekona szeryfa/sołtysa, żeby za
każdy wraży łeb wypłacił parę groszy nagrody. I niezależnie od tego, jak gracz
odegra swoją postać, czy rycerz powie „no tak, beze mnie oni wszyscy nic nie zdziałają, jestem niezbędny, niepowtarzalny, boski i bajeczny” czy z miną drania i głosem
twardziela wycedzi „robię to tylko dla pieniędzy” – to już nie ma znaczenia. A
może bohater akurat jest saperem i wysadzi to siedliszcze zła, a może odtańczy
taniec deszczu i spuści na nie deszcz – ale meteorytów? To już nieistotne, liczy
się tylko, że zainteresuje się tą cholerną dziurą i wybije cholerne bestie, tak
jak zakłada przygoda, tak jak oczekują czytelnicy. I znajdzie tę przygodę, a
nie konsternację, a MG nie oberwie na koniec zbiorowym fochem „przygoda do
dupy, nie było dla mnie/nas miejsca”.
Nie bronię
Mistrzów Gry, którzy tworzą scenariusze liniowe i z obrażoną miną zatrzasną
notatki słysząc, że nikt nie kwapi się włazić do zarobaczonej dziury. Wybory i
decyzje bohaterów to ich sprawa, rzeczywiście mogą nie chcieć ciągle ładować
się do cuchnących kanałów, ale niech wtedy zmierzą się z konsekwencjami. Niech
do nich dotrze, co narobili i czy mogą to jakoś odkręcić. W całej swojej
wypowiedzi mam na myśli tylko takich ludzi, którzy niby są gotowi grać, ale
tego nie robią. Chcą przygód, a chowają głowy w piasek, kombinują, żeby tylko
nic nie zrobić, żeby nie oberwać, żeby nie było „niemiło”.
Bohaterowie
muszą przeżywać przygotowane dla nich przygody. Jeśli Peter Parker po
ugryzieniu przez pająka uznałby, że bierze aspirynkę i czeka pod kocem aż
dziwne objawy ustąpią, to mielibyśmy wielkie g... a nie Spidermana. Wyobrażacie
sobie, żeby Lobo podkulił ogon, jak ktoś mu powie, że ma wyp*** w podskokach?
Obie te postaci są kompletnie różne od siebie, mają całkowicie różne motywacje –
pierwszy jest bohaterem, który czuje powinność, drugi dupkiem z przerośniętym
ego, który z głupoty albo urażonej dumy pakuje się co chwila w jakieś badziewie
(żeby nie było, uwielbiam owego dupka), a jednak obaj przeżywają przygody,
które ludzie czytają z wypiekami na twarzy...
Podsumowując:
przez cały ten wymęczony i w dodatku aż nazbyt osobisty wywód pragnę udowodnić
tylko jedno - gracze powinni brać z przygody, co się da i dać się zapamiętać,
zarówno BNom, jak i współgraczom. A jeśli mają przy tym zginąć to tak, by można
było o ich śmierci nakręcić film – komedię, horror czy love story; to już wybór
gracza.